niedziela, 9 listopada 2014

Chapter VI

"Myśli - rozsypane puzzle. Któregoś brak, któregoś trafił szlag. Jak ułożyć układankę, której kluczowym elementem jest Twój plan? Nie znany mi jeszcze plan..."



Tysiące myśli... Zawirowań. Co ja tak właściwie robię? Ruszyłem nogą odgarniając setki małych kryształków, które zasłoniły granatową podłogę zaraz po tym, jak  śliska szklanka wypadła z moich niezdarnych rąk. Stłuczona, już jej nie posklejam. Zupełnie jak jak moje serce - rozdarte, nie do zszycia. A płyn przepływający przez moje gardło był równie gorzki co mój los. Nie ryzykując stłuczeniem kolejnej szklanki - piłem teraz prosto z butelki. Zimna ciecz, schłodzona w lodówce mroziła moje dłonie przez szklaną butelkę. Żaden ból nie jest mi już obcy... Zaśmiałem się pod nosem przypominając sobie ostatni wypad z Bellą na karuzele:


*- Jest złamana! Aaa, co robisz? Nie dotykaj! Zwariowałeś?

- Spokojnie, to tylko stłuczenie.
- Boli. Na pewno jest złamana. Nie mogę na niej stanąć, czaisz?! - Chciała być poważna, jednak zaraz wybuchła gromkim śmiechem. Cała Bel.
- Przytrzymaj się mnie. - Stanęła na lewej nodze, prawą uparcie trzymając w górze. Ostrożnie złapałem ją pod nogę i uniosłem.
- Co robisz?
- Jedziemy do lekarza. - Zaniosłem ją na rękach do samochodu i jak obiecałem - ruszyłem do szpitala. Dwie godziny w kolejce, kilka papierków w recepcji, cztery kubki kawy i trzy batony później wywołani zostaliśmy do gabinetu Dr Ivans'a.
.
- Zwykłe stłuczenie i tyle paniki? Panno Cabot, prawdziwe z pani dziecko. - Skwitował ją wesoło lekarz.*


Hmm... Jej udawane bóle... "połamane palce" - "pocałuj tu, bo boli". Haha, była taka śmieszna. Wymuszała ode mnie tyle miłości. Ale czy 'wymuszała' to dobre określenie? Sam chętnie ją tym darowałem.

Miała taki piękny uśmiech. Zastępowała nim wszystko, czego potrzebowałem: jedzenie, picie, tlen, słońce. Ona była moim słońcem, promyczkiem. Rozjaśniała wszystkie ciemne, szare dni. Oni mają rację - TAKĄ MUSZĘ JĄ ZAPAMIĘTAĆ. Taką zatrzymać w sercu.

Przechyliłem butelkę w nadziei, że jeszcze coś w niej znajdę, ale... 'Z pustego i Salomon nie naleje'. Ale po co? Ruszyłem do zdobionego barku umieszczonego w przedpokoju. Wiedziałem, że czeka tam na mnie spora kolekcja alkoholu. Od Brandy przez czystą wódkę, aż do Whiskey. Lubiłem czasem coś wypić. Lubiłem TERAZ coś wypić.Bella preferowała wino. Czerwone. Nalałem lampkę czerwonego trunku i jednym łykiem opróżniłem naczynie. Nie będę więcej pił. Dla Ciebie. Wiem, że tego nie lubisz. Nie lubisz, kiedy piję Whiskey, Brandy, nalewki... Od dzisiaj pije tylko symboliczną lampkę wina. Spojrzałem do góry, jakby mając nadzieję, że lepiej mnie usłyszy:


- Kochałem Cię! Kocham i będę kochał! Nie zapomnę o Tobie, przysięgam.


Chwiejnym krokiem, otumaniony alkoholem umysł doprowadził mnie na kanapę w salonie. Byłem tu miesiąc temu. Teraz to mój dom, nie nasz. Zanim wyjechaliśmy do domku na wsi - Bella poprała poduszki i fioletowe ułożyła po lewej stronie kanapy, a niebieskie po prawej. Dlaczego akurat takie? Bo to nasze ulubione kolory.



==Następnego dnia==


*Oczami [???]*


Oh, stoję już pod tymi drzwiami jakieś 2o minut, nie mniej. No bo co ja mam mu właściwie powiedzieć? 'Hej, muszę zobaczyć jak się trzymasz, czy wszystko w porządku i wgl. No to jak? Dobrze Ci się żyje?' Jezu, wpadłam w niezłą panikę. Przecież to miało być proste, zwykła przyjacielska przysługa. Wcisnęłam sznurówkę w czarnego Vans'a skąd przed chwilą sama sobie wyszła, poprawiłam granatową ramoneskę i ruszyłam ku brązowym drzwiom. Stanęłam 'twarzą w twarz' z drewnianą powłoką, która była jedną z dwóch rzeczy, które oddzielały teraz mnie i chłopaka. Tę drugą, jak nie trudno się domyślić była moja odwaga. A raczej jej brak. Po drugiej stronie usłyszałam szelest, więc w strachu zwinnie obróciłam się na pięcie i uciekłam na dwór.


- Uff, mało brakowało. - Powiedziałam sama do siebie i odetchnęłam z nieukrywaną ulgą. Spojrzałam na zegarek - dochodziła 11. Coraz więcej ludzi przewijało się przez wąski chodnik, na którym właśnie stałam. Wiele głów, fryzur, czapek, kapeluszy, ale to TE loczki szybko przykuły moja uwagę. Właśnie minęłam się z Harry'm. On właśnie się oddalał i jeśli nic nie zrobię, zrujnuję cały plan. Trudno, trzeba zaimprowizować. Auto. Popsute auto... Szybko dogoniłam chłopaka, który gnał OverStreet, prosto do lokalnego sklepiku. Chwilę później zniknął w jego wnętrzu. Idąc za nim krok w krok obmyśliłam prowizoryczny plan, ale szybko uświadomiłam sobie, że jest durny. No Demi, ty durna pacyno! Wszystko co teraz przychodziło mi do głowy do to jedynie pomysł z popsutym samochodem. Powróciłam zatem pod dom Styles'a i czekałam aż wróci... Czekałam...


*Oczami Harry'ego*


Wstając rano czułem ostry ból głowy i straszny głód. Obejrzałem się wokół i pokręciłem głową... Ten cały bałagan... Nie myśląc nawet o sprzątaniu, jakimkolwiek odświeżeniu się czy nawet przebraniu w czyste ubrania, zarzuciłem na siebie bluzę, ubrałem trampki i ruszyłem do sklepu. Wschodzące słońce nieźle poraziło moje niewyspane, przepite oczy. Wychodząc z ciemnej klatki schodowej było to jak przywalenie rozżarzoną jarzeniówką prosto w twarz. Kiedy dotarłem do sklepiku Pana Philippa uśmiechnąłem się i poprosiłem o tabletki przeciwbólowe. To było to, czego potrzebowałem. Niezaprzeczalnie. Niezgrabnym ruchem wygrzebałem drobne z kieszeni (o jakie szczęście, że coś przy sobie miałem, bo nawet nie pomyślałem o portfelu), wyłożyłem należne na ladę i już miałem wychodzić, kiedy usłyszałem ciche, nieśmiałe "szczere wyrazy współczucia. Przykro mi z powodu Panny Belli".

Szlag jasny by mnie trafił. Niemrawo uśmiechnąłem się i przytaknąłem głową na znak, że usłyszałem. Zacisnąłem lekko pięść, gniotąc w niej papierowe opakowanie z pastylkami. Szybkim krokiem udałem się do mieszkania ciotki, gdzie wiedziałem, że dostanę do zjedzenia coś ciepłego, dobrą radę... No i zrozumienie.


*Oczami [???]*

Szybko wróciłam pod klatkę schodową loczka. Pokręciłam się w jej okolicy jakieś 15 minut i wsiadłam do Land Rover'a stojącego na parkingu nieopodal. Przecież to nie wypali. Pożyczyłam ten samochód od kolegi. Kolegi mechanika. Auto jest po generalnym remoncie, a chłopak nie da się nabrać na to, że się zepsuło. W końcu to chłopak, oni znają się na rzeczy... Nie powiem też, że zabrakło mi paliwa, bo mam pełen bak. Jestem w kropce, na szybko nic nie wymyślę, a obiekt główny naszego planu zaraz tu będzie...

Jednak mijały minuty, a bruneta nadal nigdzie nie widać. Na pewno nie przeoczyłam momentu, kiedy wszedłby do klatki. Na pewno nie. Czerwony naręczny zegarek wskazywał czas o jakieś dwie godziny późniejszy, a jego ani słychać ani widać. Kurde! Najwyraźniej nie poszedł do sklepiku tylko po ranne, codzienne zakupy. Pewnie poszedł do ciotki. Szkoda tylko, że nie zostałam uprzedzona o takiej możliwości...  Prawie cztery godziny czekania na marne. Jestem głodna, spragniona i wyzuta z jakichkolwiek pomysłów na dalsze działanie. Następny plan musi być obmyślony. Zapięty co do guzika. Zamknęłam drzwi masywnego samochodu, przekręciłam kluczyk w stacyjce i wycofałam z parkingu. Co do guzika. Zapięty co do guzika...





~~


No czeeeść ^_^
Witam po dłuugiej przerwie. Nie będę się tłumaczyć dlaczego tak późno, bo to najpewniej najmniej Was interesuje xd
Proszę o jakiś komentarz, jeśli podobał Wam się rozdział, a jeśli nie.... To też coś po sobie zostawcie ;b
Do następnego! Xx


~~ Lots Of Love <3

niedziela, 5 października 2014

Chapter V

"Bo każdy człowiek jest zdolny do miłości... I każdy człowiek zasługuje na to, aby kochać... i być kochanym."


Zlustrowałem kobietę stojąca na przeciw mnie. Ubrana na czarno, w niechlujnej fryzurze, lekko pochylona trzymała za rękę nieco starszego od siebie mężczyznę. Jego przemęczone oczy patrzyły na mnie z rezerwą. Czarne... Pełne żalu... Skrywające więcej bólu niż kiedykolwiek, a widywałem je bardzo często.

- Państwo Cabot. - Wymruczałem cicho w 'powitaniu'. Odpowiedzieli równo skinieniem głowy. No to czekją mnie wyjaśnienia, pomyślałem. Staliśmy tak chwilę w niezręcznej ciszy aż wykrztusiłem:
- Może pojadą państwo z nami. Wiem, że musimy porozmawiać, a niewygodne bedzie  robić to tutaj, na szpitalnym korytarzu. - westchnąłem i uniosłem głowę w oczekiwaniu na odpowiedź z ich strony.
- Dobrze. Masz rację. Restauracja? Tutaj niedaleko...
- Nie, nie. - Przerwała ciotka. - PoolStreet21. Pojedziemy do mojego mieszkania, myślę, że tam będzie najlepiej. 
- Oczywiście. - Spojrzeli na moją torbę. - Co z dojazdem? Może chcecie się zabrać z nami?
- Nie, naprawdę nie trzeba. Poradzimy sobie. Niedaleko jest stacja metro. - wyrzuciłem, ale nie pomyślałem, bo:
- Przecież za nim dojedziecie metrem minie sporo czasu. Nie bedziemy za Wami czekać  całą wieczność. Proszę za nami, mamy miejsce, to dla nas żaden kłopot. - I miała rację, bo trochę byśmy się powłóczyli, musząc przejść pół miasta do stacji, gdzie podróż ich samochodem zajmie  nam zaledwie pół godziny.

*W domu ciotki*

...Gospodyni zaparzyła kawę i dosiadła się do nas. Do nas, siedzących w tej krępującej ciszy. Um, znowu. Było to coś w rodzaju wyczekiwania. Może jakies pytanie typu: "To jak zabiłeś naszą córkę i dlaczego?" Może zaczniecie jakoś te rozmowę? Może... Cholera! O czym ja myślę? Niech coś powiedzą, bo zwariuję. 
Siedzieliśmy po dwóch stronach kanapy. 
Wiecie, że dopiero teraz spostrzegłem ten wzorek na tapecie w pokoju gościnnym ciotki? Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Małe czarne kropki - jak kiedyś uważałem - teraz okazały się być czarno-granatowymi mrówkami. Śmieszne, c'nie? Wariuję, wariuję, wariuję...


*Oczami Pani Cabot - matki Belli*

Wiedzieliśmy, że dzisiaj opuszcza szpital. Chcieliśmy go złapać, jeszcze zanim wyjdzie... Zaprosić na kawę, porozmawiać. Była z nim starsza kobieta - podejrzewam, że to ta ciocia, która miała się nim teraz zająć. Ta, o której mówiła Bella. Nie opowiadała nam wiele o niej, nie dawała specjalnych wskazówek. Po prostu wiedziała, że ja rozpoznamy. Instynkt.
Harry'ego znaliśmy kilka lat. Chłopak mial trudne dzieciństwo i ciężki okres buntu. Wszyscy w okolicy mieli go za złodzieja, rozbujnika. To on rozpoczynał wszystkie kłótnie i bójki. Nie byliśmy zadowoleni z tego, że spotyka się z nasza córką. Bella nigdy nie miała takich problemów jak on, była grzeczna, poukładana - bałam się, że zmieni się pod jego wpływem. Ale coś, co sprawiało wrażenie 'zła nie do zmienienia' okazało się być zwykłym brakiem uczucia, ciepła, rodziny. Harry potrzebował tego, co Bella miała i czym mogła się podzielić. Tchnęła w niego namiastkę uczucia, które przerodziło się w miłość, sprawiło, że nauczył się kochać i szanować. I mimo, że większość z nas sie tego nie spodziewała - ten mały, nieporadny człowieczek dorósł, aby związać się z kimś na stałe. Potrzebował kogoś, o kogo mógłby dbać, troszczyć się i dzielić się swoją miłością.
Ten ciepły, pełen wrażliwości chłopak siedzi teraz dwie poduszki dalej. W jego oczach widzę ból, strach, niepokój.

- Jak się czujesz? - Przerwał te ciszę  Tom, mój mąż.
- Jest dobrze, jeśli można tak powiedzieć. To znaczy... Jak państwo się trzymają? To dla mnie wielki szok, ale to Wasza córka... Jest to... - 'Nasza nieodpowiedzialna córka', poprawiłam go w myślach. Nie bardzo wiedział jak ma się zachować. Poprawiłam ciemno-granatową sukienkę , która zsunęła się z moich kolan. Poczułam lekkie szturchnięcie, obejrzalam się i wydukałam  cos w stylu 'dobrze, dajemy radę. Musimy być dzielni, na zawsze pozostanie w naszych sercach...' Co za różnica co powiedziałam? Cóż za fake! Jak Bella mogła. Zmusiła nas do kłamstwa! To hańba dla całej rodziny!


...

Chcieliśmy porozmawiac o pogrzebie, a mianowicie... Jego przebiegu. - Mąż odchrząknął, wiedząc, że jest to dla nas wszystkich niezręczna sytuacja. Obmyśliliśmy to, ale to jednak... To nie to. To nie powinno sie dziać... - Umm, ciało zostało skremowane, a prochy będą zachowane w rodzinnym grobie. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. 

- Ale jak to? Lepiej? Dla kogo?
- Dla ciebie... Dla nas...
- Skąd możecie to wiedzieć? Nie moge sie nawet pożegnać? Jak mogliście?!
- Uwierz, tak będzie lepiej. Przykro nam.
- Harry.. - Wtrąciła się starsza kobieta. - Naprawdę, tak będzie lepiej. Nie będziesz widział jej ciała, było zmasakrowane. Zapamiętaj ją taką, jaka była. Piękną, pełną radości, ciepłą dziewczynę. Zawsze uśmiechniętą Bellę..
- Pozbawiliście mnie ostatniej szansy pożegnania się. - Nie był zadowolony, ale.. Z czasem się pogodzi. Wierzę w to.

- Skarbie, to my już może lepiej... - Tom wskazał oczami na machoniowe drzwi prowadzące do wyjścia z mieszkania.
- Yy, tak tak. - Rzuciłam pod nosem i zwróciłam się do Harry'ego:
- Będzie dobrze, trzymaj się skarbie. - Pogłaskałam jego dłoń chcąc dodać mu otuchy. - Gdybyś tylko czegoś potrzebował... 
- Tak, wiem. Bardzo dziękuję. - Wstał i pożegnał się z nami. Zostaliśmy odprowadzeni do drzwi przez długi korytarz a w mojej głowie zaczęły się na nowo kłębić narastające wątpliwości... 

*Oczami Harry'ego*

Nie mogłem... Po prostu nie mogłem w to uwierzyć...



~~


Dzień dobry? ^^
Mam dla Was kolejny rozdział miśki.
Życzę miłego czytania <3

~~ Lots Of Love <3

niedziela, 21 września 2014

Chapter IV

 
"A echo samotności rozejdzie się po pustym domu. Nie życzę tego uczucia naprawdę nikomu"


Obudziłem się następnego dnia, kiedy to wreszcie dotarło do mnie, co się tak na prawdę stało. Ona nie żyła. Niestety, smutne, ale prawdziwe. Nadal targały mną silne emocje, powoli już uspokajając się rozmyślałem co będzie dalej. Mijały dni, noce... Nic się nie zmieniało. Ta sama pustka, ta sama gorycz. Nudne, szpitalne, poukładane według pór dnia życie. Rano tabletki, w południe kroplówka, wieczorem kolejne pastylki, pigułki, zastrzyki.

*Parę dni później* 

Leżałem tak w pustej sali odbijając myśli od czterech ścian. Próbowałem poskładać je w jeden wątek. Wątek, który najbardziej by mi odpowiadał, jednak było to zupełnie niemożliwe, bo brakowało mi jednego elementu.
Pielęgniarki przychodziły, odchodziły. Podawały jakieś lekarstwa. Na ból, uspokojenie... Totalne otępienie. Ale do cholery - jestem facetem. Dam sobie radę. Dlatego pewnego dnia odłączyłem te zjebane kabelki, pozbierałem swoje rzeczy i postanowiłem na własne żądanie wyjść ze szpitala. W progu natknąłem się na ciotkę Dafne:

- Widzę, że zaczynasz w końcu kontaktować. Jest lepiej... Albo i nie. - Spojrzała na spakowaną torbę. - Co Ty u licha znowu wymyśliłeś?
- Nie wytrzymam tutaj ani dnia dłużej i wiedz, że ani Ty ani Ci marni lekarze nie zatrzymają mnie tu.
- Siłą. - Powiedziała kończąc to co miałem zamiar powiedzieć.
- Nawet, albo zwłaszcza siłą. - Nadymałem się widząc minę ciotki. Była jakaś zbyt łagodna. Wydawała się podejrzana. Ubrana w czarną garsonkę, przez barki przerzuciła czarny szal, a jej głowę zdobił ciemny kapelusz. Rozchyliła skrzyżowane przed chwilą ręce, na znak, że nic ją to nie interesuje.
- Rób co uważasz za słuszne. - Wzruszyła ramionami.
- Za słuszne uważam, wybranie się na pogrzeb ukochanej osoby.
- Umm, tak. Rozmawiałeś już z lekarzami?
- Zaraz to zrobię.


*Oczami ciotki*

Przekraczając próg szpitala wiedziałam, że mogę go tam nie zastać albo odwrotnie, tyle tylko, że ze spakowaną torbą i jak myślałam tak się stało.
Uważam... Nie, nic nie uważam. Z jednej strony - przydałby mu się odpoczynek, ale z drugiej - jest z nim już wszystko dobrze. Powinien uczestniczyć w pogrzebie. Rozmawiałam z psychologiem. Delikatnie powinnam mu powiedzieć, że Bella została skremowana, że nie ujrzy jej ciała. Nie pożegna się tak, jak na to liczy. Wiem, to wszystko jest takie ciężkie, ale pozbiera się. Wierzę w niego. Jest taki młody, jeszcze wiele przed nim.
Bella nie była moją rodziną, jednak postanowiłam przywdziać ciemne ciuchy. To pewnego rodzaju okazanie szacunku dla zmarłej.
Siedząc teraz na szpitalnym łóżku i machając przemęczonymi, przepracowanymi już nogami, jak mała dziewczynka - w tył i w przód - zagłębiałam się w myślach. A co jeśli wszystko się kiedyś wyda? Czy Harry mnie znienawidzi? Czy znienawidzi nas wszystkich. Łezka, która przed chwilą napłynęłam do mojego oka, zawirowała w nim parę razy i spłynęła delikatnie po zmarszczonym policzku... W tym momencie do sali wszedł lekarz z niezadowoloną miną. Za nim podążał zdeterminowany chłopak. Szybko przetarłam wierzchem dłoni wilgotną skórę twarzy.

- No cóż... - zaczął lekarz i po namyśle dodał - skoro już nawet pani próbowała przekonać młodzieńca do pobytu w szpitalu i to również nie poskutkowało, zmuszony jestem wręczyć mu te papiery. - Do rąk Harry'ego powędrowały kartki spięte spinaczem. - Rozumiem, że za priorytet uważasz, sprawy związane z pożegnaniem narzeczonej, jednakowoż zdrowie uważam za rzecz wartą pośw... - Zauważając cyniczny uśmieszek loczka, spuścił wzrok i urwał w połowie zdanie, podając mu długopis. Wiedział, że już wiele nie wskóra. Spojrzałam na niego i kiwnięciem głowy dałam mu do zrozumienia, że jest to dla Hazzy w pełni zrozumiałe, jednak woli pozostać przy swoim.

- Dokładnie przeczytaj, skarbie. - Rzuciłam do chłopaka pochylonego nad stolikiem i wertującego wszystkie kartki w poszukiwaniu wolnych luk, w których ma umieścić swój podpis, na znak, że rozumie ryzyko związane z wyjściem ze szpitala na własne żądanie. Nic nie odpowiedział, jego myśli krążyły teraz pewnie gdzieś w kosmosie, nieznanych przestworzach...

*Oczami Harry'ego*

Wchodząc do sali widziałem jak ciotka przeciera polik. Chyba płakała. Hm, pewnie tak. Czy powinno mnie to obchodzić? Nie wiem. W każdym razie teraz najważniejsze było dla mnie podpisanie tych cholernych regułek, długich zawiłych zdań i odebranie wypisu. Raz po raz przekładałem kartki w poszukiwaniu końca. Jeszcze jedna parafka i o! Nareszcie. Uśmiechnąłem się pod nosem i spojrzałem na ciotkę:

- To czym wracamy do domu? Nie mogę nigdzie znaleźć kluczyków do auta. - Próbowałem się rozluźnić i zażartować, choć wcale nie było mi do śmiechu.
- Nie mogłeś, bo twój samochód został skasowany. Wracamy metrem. - Przewróciłem oczami i spuściłem wzrok na buty. - Możemy pieszo, ale patrząc na tę torbę... Nie wiem czy chciałbyś ją ciągnąć aż do PoolStreet 21. - Wytrzeszczyłem oczy słysząc to zdanie.
- Dokąd?
- Nie możesz wrócić sam do pustego mieszkania. Pomyśl, wszystko będzie ci przypominać o niej. Każde pomieszczenie, każde zdjęcie, ubranie.
- To nie jest rozwiązanie! Nie chcę o niej zapominać, chcę się przyzwyczaić do życia bez niej. Utrudniasz mi to!
- Chcę tylko, żebyś na jakiś czas zamieszkał ze mną. PoolStreet jest 20 min od twojego domu. Jeśli tylko będziesz coś potrzebował, pojedziemy po to. Nie martw się, niczego ci nie zabraknie.
- Pomijając fakt, że będę mieszkał sam, wszystko będzie jak dawniej. Obiecuję, że wszystko będzie w porządku, jeśli tylko cię to uszczęśliwi to... obiecuję. - Upewniłem ją kładąc rękę na ramieniu.
- W razie czego, wiesz gdzie mnie znaleźć.
- Tak, wiem. - Rzuciłem na odczepne i złapałem za torbę. Była naprawdę ciężka. Trochę się tego nazbierało. Wychodziliśmy już z budynku, kiedy za klamkę złapała szczupła, niebieskooka szatynka. Znaki szczególne? Uroda Belli... Posiadała urodę Belli...


~~

Czeeeejść i czołem ! :)
Spotykamy się dzisiaj, tu i teraz, na rozdziale czwartym, oo tak! xd
Nie no ale bez żartów - spóźniłam się. I know, I know. Przepraszam. :)

Dziękuję za komentarze. Te, które daliście i te, które - mam nadzieję - zostawicie pod tym postem  ♥
Do zobaczenia !


~~ Lots Of Love <3

piątek, 29 sierpnia 2014

Chapter III


"Nie sądziłem, że ta miłość kiedyś wygaśnie. Miałem nadzieję, że to tylko taniej produkcji horror, jakiś koszmar.... Zaraz się obudzę... Ona będzie przy mnie, prawda?"


Próbowałem hamować, próbowałem. Ta ciężarówka, dwa obroty, barierki, dźwięk tłuczonego szkła, krzyk, ciemność...

*Jak? Isabella Cabot. Ok., Dawaj, prokurator przyjechał, wpisuj do, zabieramy go do, karty zgonu, szpitala na Long Street 21, obudził się, długość hamowania, jedziemy, niemożliwe, podajcie tlen, spada, zamknął oczy, ciśnienie, akcja serca... szybciej...*

Ale co to za... światełko? Aaaa, razi, co się dzieje? Nie mogę się ruszyć, nie mogę otworzyć oczu... Jestem taki śpiący...

*4 Dni Później*

- Budzi się. Zawołajcie doktora!
- Już pędzę.
- Harry, wszystko będzie dobrze, jestem przy tobie.
Co to za odgłosy? Jestem pod wodą? Tak. Chyba tak. Ja chyba tonę! Mogę poruszać powiekami, ale nie mogę otworzyć oczu. Są takie strasznie ciężkie, takie leniwe. Dziwne uczucie. Ratunku! Nie mogę otworzyć ust. Nie potrafię oddychać? Nie mogę złapać powietrza!
- Doktorze, dusi się!
- Podajcie tlen! Tlen!

*2 Dni Później*

- A to też pamiętasz? Noo, haha. Byliśmy wtedy w lesie. Tak. Powiedziałeś, ze uzbieramy tyle grzybów, że nie zmieszczą się w koszyku. Zabrałeś trzy siatki, potem, wz... - Znałem ten głos, bardzo dobrze go znałem. Ciepły, miły głos...

*Następnego Dnia*


*Oczami ciotki Dafne*

Mam 56 lat i niejedno w życiu przeżyłam. Śmierć brata, męża i pochówek rodziców, odejście żony mojego kuzyna, który z najbliższej rodziny pozostał mi jako jedyny. I Harry - jest teraz dla mnie prawie jak rodzony syn. Nie mam własnych dzieci. Przez całe życie skupiałam się na karierze. Byłam fizykoterapeutą dziecięcym. Pomagałam innym dzieciom stanąć na nogi, ale nie miałam własnych, czego teraz bardzo żałuję i nie przeżyłabym, gdyby coś stało się Harry'emu. Uff, nie - 'wszystko będzie dobrze' pomyślałam wciągając spokojnie powietrze i wachlując twarz dłonią, kiedy moje poczynania przerwało ciche pukanie do drzwi sali. Do środka wszedł dr Hillson. Zapoznał mnie ze stanem chłopaka i poinstruował jak mam się zachować w razie, gdyby ten odzyskał przytomność.
- Tak, tak - rozumiem przytaknęłam utwierdzając go co do mojego stwierdzenia.
- No ale jakby nie patrzeć: Pan Styles miał na prawdę wielkie szczęście. Szkoda dziewczyny ... Młoda... Całe życie miała przed sobą.
- Bella... Ona... To była ukochana  Harry'ego. Doktorze, jak on to przyjmie..? Poradzi sobie? Jak? Ja nie wiem... Ja nie wiem...
- Proszę być dobrej myśli... w razie potrzeby - w szpitalu mamy psychologa. Nasi pacjenci są objęci profesjonalną i na prawdę - zapewniam Panią - dobrą, życzliwą opieką. Proszę się o nic nie martwić.

*Następnego Dnia*

*Oczami Harry'ego*

8:47 - Co tu robi ten zegar? Powinienem powiedzieć Belli, żeby go przestawiła. Wow! Wow! Zaraz! Przecież my nie mamy takiego zegara... Ani białych ścian.
Pare minut upłynęło, nim uświadomiłem sobie, że wcale nie jestem w naszym domu - byłem w Szpitalu. Następne pare, nim spostrzegłem te wszystkie kabelki podłączone do mojego ciała i jeszcze kilka krótkich chwil, kiedy przypomniałem sobie... No właśnie. Co przypomniałem? A co jeszcze miałem przypomnieć? Jedyne co mam w pamięci to to, że wyjeżdżaliśmy z Doncaster do domu w Bradford. Pokłóciliśmy się w drodze? Mieliśmy wypadek? Przed oczami staje mi jeden obraz - twarz Belli. Twarz, której wyrazu nie potrafię rozszyfrować. Potem mam jakieś przebłyski. Coś o doktorze? Grzybach. Czułem jakbym się topił. Nie mogłem złapać tchu. Byłem nieprzytomny. Ile? Dzień? Dwa? Tu była mama? Ktoś rozmawiał o lesie, grzybach, szczęściu, Isabelli...
- BELLA ! - Nagle cudem udało mi się wydobyć okrzyk. Okrzyk pełen niezrozumienia. Domagający się odpowiedzi. Co z nią? Gdzie ona jest? Czy ktoś mnie tu słyszy? A może tylko mi się wydaje, że krzyczę. Może to niemy krzyk?
- Bella, Bella ! Co jest? Bella, aniołku, słyszysz mnie? - Ponowiłem próbę i potem trochę tego żałowałem. Znowu ciężko mi się oddychało. Ciężej, coraz ciężej. Byłem przerażony jak nigdy wcześniej, zacząłem wić się na łóżku. Euforia. Nagle do pokoju wbiegła pielęgniarka i facet w białym kitlu.
- Dożylnie. - Poinstruował młodą blondynkę i zwrócił się do mnie:
- Spokojnie, otrzyma pan środki uspokajające i uśmierzające. Spokojnie. Wszystko w porządku. - Te słowa mnie uspokoiły. A może nie. Nie, to nie słowa. To jakiś płyn rozwierał mi teraz żyły i to on dawał ukojenie i w pewnym stopniu otępienie. Poczułem zawirowania w głowie, Mój oddech zwolnił. Mimowolnie stawałem się coraz spokojniejszy, mój umysł trzeźwiał. Przymknąłem na chwilę ciężkie powieki, ale nie poddawałem się. Nie mogłem teraz zasnąć, więc natychmiast otworzyłem je z powrotem. Wziąłem głęboki oddech.
- Chce pan usiąść? - Poczułem rękę lekarza na moim ramieniu i podniosłem się, a pielęgniarka poprawiła białe, puchowe poduszki. Po chwili uchyliła okno i chłodny powiew wiatru wpadający do sali owinął się wokół mojego ciała, które przeszedł lekki dreszcz. Przyjemny dreszcz. Przez rozchylone zasłony wleciały leniwe pojedyncze promyki słońca, zgadywałem, że jest tuż przed południem. Były delikatne, ale mimo to, kiedy rozejrzałem się po pomieszczeniu mogłem dostrzec, że nie jest takie puste i obskurne jak to bywa w szpitalach. Ten ozdabiały jasno-kremowe szafki, pomarańczowe króciutkie zasłonki, a na łóżku leżał czerwony koc. Nad drzwiami wisiał krzyżyk i kiedy tylko go ujrzałem w myślach poprosiłem Boga o pomoc, mimo, że nie należę do najbardziej pobożnych ludzi. Niech z Bellą będzie wszystko dobrze.

- ... No i to ciśnienie, ale to już mamy pod kontrolą. Jeśli chodzi o kości - wszystko w porządku. Ma pan tylko liczne zadrapania i zwichniętą rękę. - Tak, zauważyłem bandaż. Trochę boli, ale przestanie.
- Co z Bellą?
- No właśnie. - Zrobił poważną minę. Taką, jakie robią, kiedy przekazują rodzinom złe wieści. Wiem, bo oglądałem serial 'Lekarze z Doncaster'. No ale kto ich nie oglądał? Miał na prawdę sporą rzeszę widzów.
- Niestety, panna Cabot poniosła śmierć na miejscu wypadku. Nie mogliśmy nic zrobić, była... - Nic już nie słyszałem, nic do mnie nie docierało.Poczułem dziwne ukłucie w sercu, tak strasznie boli. Ona nie mogła odejść na zawsze. Zaraz wróci, prawda? To nic takiego. Zaczekam. Nie! Ona umarła! Styles! Umarła! Nic nie zrobisz. Jebany Harry Kurwa, zabiłeś ją!

Zacząłem krzyczeć, że to nie prawda, że się pomylili. Jakby to coś miało pomóc. Jak mantrę powtarzałem jej imię. Bella, Bella... Ale to już nic nie zmieni...
Nie pamiętam, ale wyrwałem wtedy chyba z jakąś garść włosów, ciągnąc z nerwów za loki, owijając je ręką. Zacisnąłem zęby, oczy, pięści - moje ciało było strasznie spięte. Otrzymałem kolejną dawkę wybawiającego leku i wtedy już tylko odpłynąłem w niezliczone krainy Morfeusza.


~~

Cześć, cześć ;D 
Ten rozdział... Hmm... Może trochę dziwny. Inaczej napisany, ale mam nadzieję, że się Wam choćby trochę spodobał. 
Po pierwsze - to na początku - to takie urywki rozmów między lekarzami i świadkami na miejscu wypadku. No i wgl potem Styles jest w śpiączce i czasem słyszy co się do niego mówi... :)
Po drugie - Harry wspomina, że słyszał matkę - wyjaśnię, że miał taką nadzieję, no ale to była ciotka Dafne, c'nie? xd Chodzi mi o to, żebyście nie pomyśleli, że się jakoś nie trzymam faktów czy coś. ;pp

Po trzecie - baardzo dziękuję za komki pod poprzednią notką. *u*
Po czwarte - czy Wy też tak cieszycie się, że to już ostatni wolny piątek? ;D 
Dobra, dobra... Mój entuzjazm jest taki udawany xd
Po piąte - Pezz, przepraszam, no ale.. Ten wypadek był w planach ;/ xd

Po szóste - przepraszam, że zajmuję Wam tyle czasu. 
Teraz spotkamy się już w roku szkolnym, sooł... Do zobaczyska ! ♥

~~ Lots Of Love <3

piątek, 22 sierpnia 2014

Chapter II

"Nie czyny, lecz słowa najbardziej ranią człowieka. Co zrobić, gdy nasze największe szczęście ucieka?"

*Następny Dzień*

Wstałem bardzo szybko, bo ok 5.35. Poszedłem pobiegać w pobliskim lasku. Sport sprawiał, że się rozluźniałem, poprawiał mi humor.
Wchodząc do kuchni minąłem w progu Bellę, która szła po pranie. Nadal z naburmuszoną minką, więc nawet nie zaczynałem rozmowy tylko skierowałem się do łazienki. Wziąłem szybki prysznic i nałożyłem na siebie ciemną koszulę i krótkie szorty. Było dzisiaj na prawdę ciepło. Słoneczko powitało nas już wczesnym rankiem. Ponownie odwiedzając pomieszczenie, gdzie czasami spożywaliśmy jakieś posiłki (zazwyczaj robiliśmy to w salonie - oglądając tv) spotkałem Bellę. Pokazała gestem ręki, że mam usiąść i podała mi jajecznicę na boczku i szczypiorku. W milczeniu zjedliśmy śniadanie. Mieliśmy fajny zwyczaj - Bella zawsze robiła ranny posiłek, ja kolacje a obiad przyrządzaliśmy razem. W ten sposób nigdy nie kłóciliśmy się o gotowanie, co było moją pasją. Po sporządzeniu dania nakrywaliśmy stół w salonie i włączaliśmy telewizor, czasem radio. Lubimy, kiedy w domu jest trochę głośniej niż cicho. Cisza doprowadza nas do szału, chociaż i ona czasem jest potrzebna - jak właśnie widać.

***

Teraz pospiesznie zakluczałem nasz domek, do którego przyjeżdżaliśmy podczas wakacji, weekend'ów i wszystkich wolnych dni. Wieś była odskocznią od tego miejskiego życia przepełnionego brudem, smrodem i hałasami. Była czymś, co skutecznie mnie odprężało, pozwalało wypocząć. Domek dostałem w spadku po dziadkach, rodzicach mojej mamy. Umarli śmiercią naturalną, więc dożyli godziwego wieku przeżywając po drodze romans mamy, na którą początkowo przepisany był dom. Jednak kiedy dowiedzieli się o wyczynach jedynej córki postanowili skorygować testament i swoją najcenniejszą rzecz przepisać na mnie próbując w ten sposób wynagrodzić nieobecność matki. Aż do śmierci ukochanych staruszków nie wiedziałem co dla mnie przygotowali. O wszystkim dowiedziałem się dopiero na podziale spadku u adwokata. Za życia dziadków nie mogłem im za to należycie podziękować. A ten dom to jedyna rzecz oprócz zdjęć, która mi po nich została, więc będę o niego dbał mimo i pomimo wszystko. Tak, aby tam w niebie byli ze mnie dumni i pewni, że ich dorobek życia jest w dobrych rękach.
Ruszyłem do samochodu, gdzie na przednim miejscu pasażera siedziała moja ukochana. Przez opuszczoną szybę brała ostatnie wdechy wiejskiego powietrza. Gdy ruszyliśmy z podjazdu kierując się w stronę autostrady dochodziła dwunasta w samo południe, więc na dworze panował skwar. W drodze poprosiłem moją towarzyszkę, aby podała mi butelkę wody. W odpowiedzi usłyszałem tylko rzucone pół słowem:
- Zapomnij.
- Skarbie, pić mi się chce. - Ponowiłem próbę. I wiedziałem, że nadal jest zła, że może być niemiła i że szybko się to nie skończy, ale wybaczałem jej to cały czas, bo muszę przyznać, że trochę bawiły mnie jej humorki. Była wtedy taka śmieszna, jednak tego się nie spodziewałem:
- To sobie kup!!
- Jesteśmy po środku drogi, na autostradzie, gdzie panuje niemały ruch i gdzie - uwaga - nie ma sklepów!
- To masz problem pieprzony egoisto! - Zwróciła twarz w moją stronę, a w jej oczach wirowała wściekłość! W mojej głowie natomiast budził się niepokój a rozbawienie schowało się gdzieś głębiej wyłaniając z zacisza niemałą frustrację.
- Jak ty do mnie powiedziałaś?
- Na dodatek nie dosłyszysz, phh. Po cholerę mi taki chłopak egoista? Ciągle słyszę tylko 'ja, ja, ja'. Do szału mnie tym doprowadzasz!! - Nie wierzę. Czy ona na prawdę to powiedziała? Serio tak myśli? Nigdy się nie skarżyła na nic, ja nie wiedziałem, nie pomyślałem. Zaraz! Rozwiałem wszelkie poczucie winy jednym głębokim wdechem. Przecież to nie ja, ja nic nie zrobiłem. Naskoczyła na mnie, to coś poważniejszego. O co jej chodzi? Przycisnąłem pedał gazu, czując potrzebę wyżycia się na czymś. Na czymś, nie kimś, bo nigdy w życiu nie skrzywdziłbym człowieka. Nigdy...
- Odwołaj to! - Nakazałem, a ta popatrzyła na mnie unosząc lekko swoją idealnie wyregulowaną lewą brew.
- Że co? - prychnęła i odwróciła głowę w drugą stronę tym samym pokazując mi, że mało ją obchodzi co do niej mówię i woli mnie zignorować. Podwinęła nogi na siedzeniu i sięgnęła do torebki w poszukiwaniu kabelka z dwoma słuchawkami i wtyczką na końcu.
- Odwołaj powiedziałem i więcej nie powtórzę! Spójrz na mnie. Dziewczyno, co z Tobą nie tak? Nałykałaś się jakichś prochów, że tak bredzisz? - Z chęcią potrząsnąłbym tym co teraz siedzi w jej głowie, grzecznie (lub argumentem siły) poprosił, aby ją opuściło, zagroziłbym, aby więcej nie wracało i zostawiło Bellę w spokoju. Na koniec ją samą wyściskałbym na zgodę i wszystko byłoby cacy cacy stuk stuk. Ale w życiu nic nie jest takie proste, a słowa potrafią zdecydowanie bardziej ranić niż czyny...
- Co cię ugryzło?! Zachowujesz się jak wariatka!
- Gówno!! Nienawidzę cię, nie kocham cię i powinnam była powiedzieć ci to już dużo wcześniej, ofermoo! - W tym momencie puściły mi wszystkie zahamowania. Nie sądziłem, że może mi coś takiego kiedyś powiedzieć. Malowałem nam świetlaną przyszłość. Same kwiatki, serduszka, kolorowe tęcze i jednorożce, tak zwane bajkowe życie. Cóż... Może jednak zbyt bajkowe? Tak strasznie ją kocham, ale w tej chwili... czułem tylko złość, rozgoryczenie, smutek, żal, ale przede wszystkim ogromną złość. Nie do niej...  do siebie, do świata, ale nie do niej. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, wręcz w zawrotnym tempie. Jak to możliwe, że tak krótka - ale intensywna muszę przyznać - rozmowa zaburzy między nami to coś co zwane jest niewidzialną więzią.
Mimowolnie przejechałem wzrokiem po wyświetlaczu zegara samochodowego:
13:13

Docisnąłem pedał gazu... Już nic się nie liczyło...



~~


No teeen... Cześć i czołem!
Witam Was rozdziałem II-gim...

Dziękuję za komentarze pod poprzednim postem.
Dziękuję wszystkim, którzy czytają Xx

Następne notki będą nieco dłuższe =)

~~ Lots Of Love <3

piątek, 15 sierpnia 2014

Chapter I


"Życie jest piękne, gdy żyć się umie. Gdy jedno serce drugie rozumie..."

Wyjrzałem przez okno, aby jeszcze raz zaciągnąć się tym świeżym, wiejskim powietrzem. Mhmm, rano sąsiad kosił trawę.
Chłodny powiew z nutką delikatnego zapachu kwiatów i soczystej trawy wypieścił moje nozdrza. Cudownie. Tak pięknie nie było tu od parunastu lat. Postanowiłem w końcu zacząć walkę o ten ogród no i proszę, wypielęgnowany nie straszy już jak wcześniej. Kolorowe bratki dodały uroku domowi , a róże... mam nadzieję, że wypuszczą pierwsze pączki już w przyszłym roku...
- Cześć kotku. - delikatny głos Belli wyrwał mnie z zamyślenia. Nadal stałem przy oknie, rozkoszując się klimatem i chłodną już kawą z cukrem i vanilią.
- Witaj piękna. Ślicznie dzisiaj wyglądasz.
- I tak się czuję. Mmm muszę ci coś powiedzieć.
-Tak? Co takiego? - Przysiadłem na poręczy fotela i poklepałem kolano na znak, że może się na nim umiejscowić, jednak ta nie zamierzała tego zrobić. Szeroko uśmiechała się eksponując swoje słodkie dołeczki.
Bella była piękną, szczuplutką szatynką o niebieskich oczach. Długie włosy zazwyczaj zaczesywała w warkoczyk, który był bardzo uroczy. Cała była urocza i piękna - jak mówi jej imię.  Była dla mnie całym światem, mógłbym zrobić dla niej wszystko. Tak mi się bynajmniej wydawało, bo strasznie ją kocham.
- Dostałam ten awans! - Wykrzyczała mi, radośnie podskakując.
- Zaraz, zaraz. Czy chodzi ci o TEN awans? - Nie, nie, nie. Mam nadzieje, że to tylko podwyżka, lepsze stanowisko. Nie TEN awans!
- Tak kotku. TEN. Nie cieszysz się? Przecież to dla mnie ogromna szansa. - Moje obawy się potwierdziły. Zacisnąłem zęby i oczy, a gdy po chwili je otworzyłem ujrzałem jej twarz, która wyrażała smutek? Żal? Konsternację? Niezrozumienie i zdziwienie. Policzyłem więc do trzech i spokojniej powiedziałem:
- Skarbie, myślałem, że rozmawialiśmy już na ten temat i coś ustaliliśmy. Nie pozwolę ci lecieć na 5 miesięcy do Los Angeles. To za długo, bo... cholera! Nie mogę wytrzymać bez ciebie dwóch dni, a tu 5 miesięcy, Los Angeles! To za długo. Nie.
- Rozmawialiśmy. Ty ustaliłeś. Ty podjąłeś decyzję, bo tobie to nie pasuje. Ja mam odmienne zdanie. Strasznie mi na tym zależy i zamierzam tym razem zrobić coś dla siebie.
- Dobrze, zrób. - Zacisnąłem usta w wąską linię na znak mojego skonsternowania i dorzuciłem: - Pomaluj paznokcie, kup nową torebkę, pójdź do kina, odwiedź salon urody, ale praca za granicą odpada. Rozumiesz?
- Nie! Nie rozumiem i przykro mi, ale już podpisałam wniosek, podbiłam paszport i polecę tam. Czy tobie się to podoba czy nie.
- Bel, Bella kochanie. Przemyśl to jeszcze. - Pewnie zastanawiacie się 'dlaczego?' Dlaczego tak bardo zależy mi na tym, aby odwieźć ją od tego pomysłu? To łatwe, ale i skomplikowane - nie chcę jej stracić. Tak jest, wyjedzie, pobędzie tam, zdobędzie wykwalifikowanie, wróci i wszystko będzie jak dawniej, a może nawet lepiej? Nie, tak nie jest. Nie chcę, aby powtórzyła się historia sprzed lat. Coś, czego doświadczyłem mając 14 lat. To wtedy moja mama uznała, że jestem wystarczająco dorosły, aby wreszcie wylecieć spod jej skrzydeł, jak to ujęła: 'nie jesteś już małym pisklaczkiem. Wyrósł z Ciebie piękny orzeł. Jestem taka dumna'. Nie zapomnę tego do końca, bo po tych słodkich słowach nastąpiła chwila goryczy. Bez skruchy oznajmiła nam, że musi wyjechać za granicę do pracy, twierdząc, że nie wyżyjemy ze skromnej wypłaty jaką przynosił do domu mój ojciec. Owszem, nie przelewało nam się, ubrania nosiłem po kuzynostwie, ale czy to ważne? Najważniejsze było to, że się kochamy, że mamy siebie. Przez krótki czas tata był sceptycznie nastawiony co do tego pomysłu, ale po namyśle dał mamie zgodę na wyjazd. I tak się zaczęło. Jak mama wyjechała tak wróciła po miesiącu z pokaźną wypłatą. Było tak przez rok, następnego lata wyjechała już na cztery miesiące. Wróciła na początku grudnia i została do świąt. Już wtedy czułem, że coś jest nie tak. Jej uczucia i spojrzenia w stosunku do taty były chłodniejsze. Ta gwiazdka była inna. Byłem bardziej dojrzalszy. Przez te półtorej roku wychowywałem się z tatą i jego kuzynką (ciocią Dafne), która odwiedzała nas co drugi dzień. Rozumiałem więcej, wiedziałam więcej i czułem, bo jak się później okazało - nie myliłem się. Mama miała kochanka. Wyjechała na dwa dni przed Sylwestrem i nie wróciła do teraz. Przeżyłem koszmar. Nie odbierała telefonów, nie odpisywała na e-mail'e. Po pewnym czasie wszystko opisała nam w liście, co było bardzo bolesne, bo nie miała odwagi powiedzieć nam tego w oczy lub choćby przez telefon.
Dlatego tak bardzo broniłem się przez wyjazdem Belli, która zbyt wiele dla mnie znaczyła. Miłość to coś pięknego. Uczucie, którego nie żywi się do byle kogo, ale ja darzyłem nim tę piękną kobietę. Moją kobietę i nie mogłem pozwolić, aby ktoś mi ją zabrał.
- Podjęłam już decyzję i zdania nie zmienię. Jak tylko wrócimy do domu zacznę się pakować! - Nim zdążyłem coś powiedzieć wyszła z pomieszczenia. Postanowiłem zostawić ją samą. Myślałem, że ochłonie, więc w między czasie poszedłem na spacer, kiedy wróciłem usłyszałem odgłosy telewizji. Siedziała w pokoju z naburmuszona minką. Pozmywałem naczynia, spakowałem się, ogarnąłem domek, tak, aby po wyjeździe zostawić po sobie porządek. Podłączyłem telefon pod ładowarkę, przeczesałem loki ręką i położyłem się do łóżka. Zasnąłem koło północy. Bella spałą w drugim pokoju, nie przyszła do mnie. 'Jak sobie chce. Jutro jej przejdzie' pomyślałem. Jak się okazało nie miałem racji. Kobiety są bardziej skomplikowane niż podejrzewałem. No zazwyczaj na przeprosiny wystarczy bukiet róż, czekoladki, ale niej jej. Panna Cabot to bardzo uparta istotka, która potrafi postawić na swoim. Często jednak mi ulegała. To chyba mój urok tak na nią działał, no... aż do teraz...

~~

No to witam Was na pierwszym rozdziale.
Mówcie co jest nie tak, co zmienić. Jestem otwarta na wszelkie sugestie ;)) Nie jestem jakaś najlepsza - no wiem. Dlatego proszę Was o pomoc, śmiało - nie bójcie się wytykać mi błędów. ;p

No i... O MATKO JEDYNA PRZENAJŚWIĘTSZA - kto odwiedził mojego bloga ;o  
Sama NATALIE HS - we własnej osobie ;o <33 To dla mnie zaszczyt ^^

Dobra, dobra - ogar ^^ Jeśli chodzi o informowanie - kto chce, niech zostawi jakiś namiar:
 ASK czy TWITTER - w komentarzu. =) 

Do zoba na rozdziale II-gim ! ;D

~~ Lots Of Love <3

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Prolog ♥

Hej, chciałam powitać Was na moim nowym blogu.
Pierwszy, na który również zapraszam (znajdziecie go tutaj: http://monique-blog-onedirection-emily.blogspot.com/ ) zaczęłam, aczkolwiek zawiesiłam na jakiś czas i pozwoliłam sobie skupić się na TYM opowiadaniu, które myślę, że będzie dużo ciekawsze, jednak... Nie mi to oceniać =)
Chciałam na wstępie podkreślić, że zapożyczyłam sobie wygląd, imię i nazwisko jednego z członków zespołu One Direction - Harry'ego Styles'a. Zespół nie istnieje. Hazz jest zwykłym chłopakiem, jego dziewczynę gra (nie bądźcie sceptycznie nastawieni, błagam :)) Barbara Palvin (w ff - Isabella >Bella< Cabot). Zakładka 'bohaterowie' pojawi się na dniach także więcej o bohaterach głównych i dalszych dowiecie się już niedługo :)

Mam nadzieję, że się polubimy i miło będzie nam się współpracowało. Tak - będziecie pomagać mi w prowadzeniu tego bloga. Wasza rola będzie tu niezmiernie ważna - potrzebuję Waszych cennych komentarzy. KAŻDY jeden jest bardzo motywujący do dalszej pracy ! Sooo... całuski i do następnej notki! ^^ ♥



SOME INFO:

Tytuł: #Nonsense
Miejsca akcji: Głównie Bradford; Wielka Brytania
Bohaterowie główni: Harry Styles (2o l.), Isabella Cabot (18 l.), Demetria Frost (19 l.)

Harry Styles - 2o-letni wysoki, wysportowany szatyn o magicznych zielonych oczach. Kobiety za nim szaleją, Jednak ten nie widzi nikogo poza 18-letnią Isabellą Cabot - dziewczyną o delikatnej urodzie i niebieskich oczach...
Podobni charakterem, dwie krople wody, dwa lustra. Idealnie do siebie dopasowani. Kim okaże się być Demetria? Rozdzieli ich na zawsze czy wręcz przeciwnie - spoi dwojga ludzi pragnących wzajemnej miłości?

Czy tragiczny wypadek rozdzieli ich na zawsze? Czy załamany chłopak potrafi zapomnieć o miłości swojego życia? Czy zakocha się na nowo?
Kim jest tajemnicza Demetria? Czy Hazz z grzecznego, poukładanego chłopaka zmieni się w potwora? Czy przejdzie na ciemną stronę mocy? Czy stawi czoła wyzwaniom jakie nałoży na niego mafia? Czy możliwe jest ponowne spotkanie ze zmarłą Bellą?

Zapraszam do śledzenia ich losów i komentowania Xx

PS W opowiadaniu występują przekleństwa - czytasz na własną odpowiedzialność ;o ;D




Do zoba na rozdziale I-wszym ;)