niedziela, 5 października 2014

Chapter V

"Bo każdy człowiek jest zdolny do miłości... I każdy człowiek zasługuje na to, aby kochać... i być kochanym."


Zlustrowałem kobietę stojąca na przeciw mnie. Ubrana na czarno, w niechlujnej fryzurze, lekko pochylona trzymała za rękę nieco starszego od siebie mężczyznę. Jego przemęczone oczy patrzyły na mnie z rezerwą. Czarne... Pełne żalu... Skrywające więcej bólu niż kiedykolwiek, a widywałem je bardzo często.

- Państwo Cabot. - Wymruczałem cicho w 'powitaniu'. Odpowiedzieli równo skinieniem głowy. No to czekją mnie wyjaśnienia, pomyślałem. Staliśmy tak chwilę w niezręcznej ciszy aż wykrztusiłem:
- Może pojadą państwo z nami. Wiem, że musimy porozmawiać, a niewygodne bedzie  robić to tutaj, na szpitalnym korytarzu. - westchnąłem i uniosłem głowę w oczekiwaniu na odpowiedź z ich strony.
- Dobrze. Masz rację. Restauracja? Tutaj niedaleko...
- Nie, nie. - Przerwała ciotka. - PoolStreet21. Pojedziemy do mojego mieszkania, myślę, że tam będzie najlepiej. 
- Oczywiście. - Spojrzeli na moją torbę. - Co z dojazdem? Może chcecie się zabrać z nami?
- Nie, naprawdę nie trzeba. Poradzimy sobie. Niedaleko jest stacja metro. - wyrzuciłem, ale nie pomyślałem, bo:
- Przecież za nim dojedziecie metrem minie sporo czasu. Nie bedziemy za Wami czekać  całą wieczność. Proszę za nami, mamy miejsce, to dla nas żaden kłopot. - I miała rację, bo trochę byśmy się powłóczyli, musząc przejść pół miasta do stacji, gdzie podróż ich samochodem zajmie  nam zaledwie pół godziny.

*W domu ciotki*

...Gospodyni zaparzyła kawę i dosiadła się do nas. Do nas, siedzących w tej krępującej ciszy. Um, znowu. Było to coś w rodzaju wyczekiwania. Może jakies pytanie typu: "To jak zabiłeś naszą córkę i dlaczego?" Może zaczniecie jakoś te rozmowę? Może... Cholera! O czym ja myślę? Niech coś powiedzą, bo zwariuję. 
Siedzieliśmy po dwóch stronach kanapy. 
Wiecie, że dopiero teraz spostrzegłem ten wzorek na tapecie w pokoju gościnnym ciotki? Nigdy wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Małe czarne kropki - jak kiedyś uważałem - teraz okazały się być czarno-granatowymi mrówkami. Śmieszne, c'nie? Wariuję, wariuję, wariuję...


*Oczami Pani Cabot - matki Belli*

Wiedzieliśmy, że dzisiaj opuszcza szpital. Chcieliśmy go złapać, jeszcze zanim wyjdzie... Zaprosić na kawę, porozmawiać. Była z nim starsza kobieta - podejrzewam, że to ta ciocia, która miała się nim teraz zająć. Ta, o której mówiła Bella. Nie opowiadała nam wiele o niej, nie dawała specjalnych wskazówek. Po prostu wiedziała, że ja rozpoznamy. Instynkt.
Harry'ego znaliśmy kilka lat. Chłopak mial trudne dzieciństwo i ciężki okres buntu. Wszyscy w okolicy mieli go za złodzieja, rozbujnika. To on rozpoczynał wszystkie kłótnie i bójki. Nie byliśmy zadowoleni z tego, że spotyka się z nasza córką. Bella nigdy nie miała takich problemów jak on, była grzeczna, poukładana - bałam się, że zmieni się pod jego wpływem. Ale coś, co sprawiało wrażenie 'zła nie do zmienienia' okazało się być zwykłym brakiem uczucia, ciepła, rodziny. Harry potrzebował tego, co Bella miała i czym mogła się podzielić. Tchnęła w niego namiastkę uczucia, które przerodziło się w miłość, sprawiło, że nauczył się kochać i szanować. I mimo, że większość z nas sie tego nie spodziewała - ten mały, nieporadny człowieczek dorósł, aby związać się z kimś na stałe. Potrzebował kogoś, o kogo mógłby dbać, troszczyć się i dzielić się swoją miłością.
Ten ciepły, pełen wrażliwości chłopak siedzi teraz dwie poduszki dalej. W jego oczach widzę ból, strach, niepokój.

- Jak się czujesz? - Przerwał te ciszę  Tom, mój mąż.
- Jest dobrze, jeśli można tak powiedzieć. To znaczy... Jak państwo się trzymają? To dla mnie wielki szok, ale to Wasza córka... Jest to... - 'Nasza nieodpowiedzialna córka', poprawiłam go w myślach. Nie bardzo wiedział jak ma się zachować. Poprawiłam ciemno-granatową sukienkę , która zsunęła się z moich kolan. Poczułam lekkie szturchnięcie, obejrzalam się i wydukałam  cos w stylu 'dobrze, dajemy radę. Musimy być dzielni, na zawsze pozostanie w naszych sercach...' Co za różnica co powiedziałam? Cóż za fake! Jak Bella mogła. Zmusiła nas do kłamstwa! To hańba dla całej rodziny!


...

Chcieliśmy porozmawiac o pogrzebie, a mianowicie... Jego przebiegu. - Mąż odchrząknął, wiedząc, że jest to dla nas wszystkich niezręczna sytuacja. Obmyśliliśmy to, ale to jednak... To nie to. To nie powinno sie dziać... - Umm, ciało zostało skremowane, a prochy będą zachowane w rodzinnym grobie. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. 

- Ale jak to? Lepiej? Dla kogo?
- Dla ciebie... Dla nas...
- Skąd możecie to wiedzieć? Nie moge sie nawet pożegnać? Jak mogliście?!
- Uwierz, tak będzie lepiej. Przykro nam.
- Harry.. - Wtrąciła się starsza kobieta. - Naprawdę, tak będzie lepiej. Nie będziesz widział jej ciała, było zmasakrowane. Zapamiętaj ją taką, jaka była. Piękną, pełną radości, ciepłą dziewczynę. Zawsze uśmiechniętą Bellę..
- Pozbawiliście mnie ostatniej szansy pożegnania się. - Nie był zadowolony, ale.. Z czasem się pogodzi. Wierzę w to.

- Skarbie, to my już może lepiej... - Tom wskazał oczami na machoniowe drzwi prowadzące do wyjścia z mieszkania.
- Yy, tak tak. - Rzuciłam pod nosem i zwróciłam się do Harry'ego:
- Będzie dobrze, trzymaj się skarbie. - Pogłaskałam jego dłoń chcąc dodać mu otuchy. - Gdybyś tylko czegoś potrzebował... 
- Tak, wiem. Bardzo dziękuję. - Wstał i pożegnał się z nami. Zostaliśmy odprowadzeni do drzwi przez długi korytarz a w mojej głowie zaczęły się na nowo kłębić narastające wątpliwości... 

*Oczami Harry'ego*

Nie mogłem... Po prostu nie mogłem w to uwierzyć...



~~


Dzień dobry? ^^
Mam dla Was kolejny rozdział miśki.
Życzę miłego czytania <3

~~ Lots Of Love <3